KSIĘŻNICZKI VS KRÓLOWE

Wierci się na ziarnku grochu, bo za ciężko jej zasnąć na tak niewygodnym posłaniu. Ukłuje się wrzecionem, bo przecież nie jest stworzona do ciężkiej pracy… i zasypia. Sprząta, gotuje i tyra, jak nie dla siedmiu krasnali, to dla macochy. W międzyczasie dokarmia zwierzątka, zanuci tęskną pieśń cudnym jak dzwonek głosem, odgarnie jedwabiste włosy z gładkiego czoła odsłaniając piękne oblicze… kto na nią spojrzy, od razu się w niej zadurzy bez pamięci, choć ona sama nie jest świadoma swego powabu. Skromna i pokorna z niej dziewczyna, właściwie pierwszy lepszy książę, który się napatoczy, machnie szabelką, zadeklaruje ogrom swoich uczuć, zostanie jej tym jedynym na ‘długo i szczęśliwie’, bo właściwie jakie inne opcje może mieć księżniczka?

W nieco nowszych opowieściach pojawia się kolejna ścieżka kariery… Dzielna, wojownicza bohaterka, która sama radzi sobie z przeciwnościami losu. Tak Rei, czy Elsa, idą szturmem przez świat z ‘All by myself’ na ustach, pokonując przeciwności losu, niezrozumiane przez świat buntowniczki, izolujące się od ludzi i nie potrafiące stworzyć zbyt wielu zdrowo funkcjonujących relacji, chyba, że chodzi o mniej lub bardziej rozmowne zwierzę, czy innego smoka.

Z zasady księżniczki nie mają braci, ani matek. Obecność tak jednych, jak i drugich zasobotowałaby całą historię. Brat byłby pierwszym pretendentem do tronu i bohaterem opowieści. Matka zaś… o tym za chwilę. Zdarzają się siostry – starsze, przyrodnie, niezbyt mądre i złośliwe, albo młodsze, którymi trzeba się zaopiekować. I ojcowie, nie radzący sobie z wypełnionymi energią córkami.

Królowe mają z pozoru znacznie więcej możliwości.

Po pierwsze, królowa ma szansę szybko zejść z tego świata – czy to w połogu, czy w nieznanym wypadku. Najważniejsze, aby zdarzyło się jej to już na początku opowieści, bo wiele wątków i brak zdrowia psychicznego naszych bohaterek bardzo od tego zależy. Zakładam, że tak skończyła Śnieżka (dziedziczne, słabe zdrowie, wszak to samo stało się z jej matką), czy Mała Syrenka z filmu Disneya (bo przecież w oryginale popełniła samobójstwo… tak, czy inaczej szok życia w ponurym świecie ponad powierzchnią wody każdego przyprawiłby o depresję).

Po drugie, może po prostu stać z boku i zgodnie z sentencją o złotym milczeniu kłaść wyrozumiale dłoń na ramieniu męża, kiedy ten uniesie się zbyt gwałtownym temperamentem. Tu widzę tak Kopciuszka, jak i Śpiącą Królewnę i ich zakończenie p.t. ‘długo i cierpliwie’.

Po trzecie, może zestarzeć się bardzo szybko i zamienić w bezpłciową, nieszkodliwą, acz mądrą babuleńkę, która służy radą w kluczowych momentach historii. Ta kategoria przyciąga różnorodny tłum superbohaterek od Czerwonego Kapturka do Rei z Gwiezdnych Wojen.

I ostatnia, najpopularniejsza droga wśród noszących tytuł królowej to pieprzyć ten świat, nauczyć się magii, rozwalić wszystkich, sięgnąć po autorytarną władzę tylko po to, by dać się pokonać młodszej i naiwnej amatorce. Mam skrytą nadzieję, że tak właśnie Roszpunka odreagowała swój syndrom Sztokholmski.


A co by było gdyby…
Księżniczka wychowała się w zdrowo funkcjonującej rodzinie?
Dziedziczenie po mieczu i kądzieli było równe?
Mężczyźni, tak ojcowie, jak i książęta nie żyliby w wiecznym lęku przed dziewczętami, które chcą iść swoją drogą?
Kanwa opowieści nie szczułaby starszych i młodszych kobiet przeciwko sobie?
Czy byłby to koniec bajek?

(Visited 71 times, 1 visits today)