Zlepek historii

Zwykła rozmowa, taka, jakich wiele. Ot, tak, dyskutujemy o życiu, dorastaniu, tym, co nas kształtuje. I nagle zdarzyło mi się zacytować ‘Małego Księcia’. Ten kawałek o kapeluszu i wężu i słoniu… Mówię, że to jest właśnie różnica między sztywnym myśleniem a wyobraźnią, która patrzy na świat szeroko rozwartymi oczyma dziecka.

Rozmówca popatrzył na mnie niepewnie.

– Kapelusz? Słoń? Wąż?

– Tak, tak, wiesz, jak w ‘Małym Księciu’ – potwierdzam.

I wtedy uświadamiam sobie, że on nie wie. Że to człek pochodzenia azjatyckiego, z kraju o innej liście lektur tak obowiązkowych, jak i tych przyjemnych.

Hm hm. To mamy lekki dylemat. Nie po raz pierwszy staję przed wyzwaniem wyjaśniania kontekstu kulturowego prostego odniesienia, które przyszło mi do głowy. Doświadczenie znane wielu ludziom, którzy usiłują używać rodzimych przysłów w obcym języku. Nagle proste powiedzonka, jak ‘ni z gruszki, ni z pietruszki’ brzmią dziwnie i tracą sens.

ROOTS - The Little Prince in dialogue with EoF (Part I) | The Economy of  Francesco

 

Moc historii

Pacholęciem będąc siadałam dziadku na kolanach i słuchałam jego bajań. O wojnie i odbudowie. O tym jak to drzewiej obrabiało się gospodarstwo. O tym jak pradziadek poszedł na piechotę do Moskwy z petycją do cara (coś wątpię, że go wpuścili, ale wiara podobno czyni cuda). O tym jak prababcię postrzelił w nogę niemiecki snajper, jak zbierała grzyby. W końcu ludowe grzybiarki to bardzo niebezpieczny element ruchu oporu. On opowiadał i opowiadał, a w mojej głowie tworzył się ten obraz świata tak jego, jak i innych, którzy już dawno odeszli, a jednak żyją w naszej rodzinnej, zbiorowej pamięci.

Lata później, nie wiem sama, jak i skąd mnie tam zawiało, ale brodziłam przez zastałe, muliste wody w Casamance w Senegalu, a jedyną myślą, która kołatała mi w głowie było, czy te kamienie, widoczne ponad powierzchnią rzeki w słaby świetle zmierzchu to naprawdę kamienie, czy jednak grzbiety krokodyli… Przewodnik nawiał jakiś czas temu, tylko machnął nam ręką, gdzie mamy zmierzać, powiedział, że do osady rzut kamieniem (nie beretem, wszak byliśmy w Senegalu, tak a propos odnośników kulturowych ten wydał mi się tu znacznie bardziej właściwy) i zniknął wraz ze swoją łódką za horyzontem. Jakimś cudem udało się nam w końcu stanąć suchą nogą na lądzie i po godzinie, czy dwóch marszu w ciemności zamajaczyły nam światła wsi.

Jak zwykle podczas takich przygód, co prawda umyć się nie było gdzie, wysuszyć także nie, ponieważ siąpiła nużąca, tropikalna mrzawka, a cała zawartość plecaka przemokła po drodze, ale miejscowi przyjęli nas serdecznie, nakarmili i dali miejsce do spania. Wkrótce zjawił się też człowiek, który mówił po francusku, zatem okazało się, że nawet będziemy mogli się porozumieć. Wprawdzie mój francuski sprowadza się raczej do podstawowych umiejętności kupna biletu na pociąg, ale moi towarzysze byli w nim wystarczająco sprawni, by prowadzić rozmowę.

– Przybywacie w dobrym czasie. – oświadczył nam miejscowy po krótkiej wymianie grzeczności. – Właśnie po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat odbędzie się w tych dniach inicjacja chłopców.

Nasze podekscytowanie sięgnęło zenitu. Właśnie w poszukiwaniu takich przygód przebijaliśmy się przez te bagna od tygodni. Nareszcie coś ciekawego!

– Kiedy? Gdzie? Możemy w niej uczestniczyć?

– Nie. – odparł z przewrotnym uśmiechem nieznajomy. – To tajemnica naszego ludu i obcy nie mają do niej dostępu.

Zapadła pełna rozczarowania cisza.

– Hm, pozwól, że zgadnę. – zagaiłam, a mój przyjaciel przetłumaczył. – Zbieracie się w swoim świętym miejscu, nad jeziorem lub pod drzewem i wyjawiacie im historie początków waszego plemienia.

Popatrzył na mnie bardzo zaskoczonym wzrokiem.

– Jesteś czarownicą? – zapytał natychmiast.

– Yyyyy… tak. A jak jestem, to mogę uczestniczyć w tej ceremonii?

W poszukiwaniu sensu

Niestety, moje przewrotne popisy początkującej studentki antropologii okazały się niewystarczające by zarobić bilet wstępu na wydarzenie. Ale wzbudziły wystarczającą ciekawości, by miejscowy zgodził się załatwić nam audiencję u Mądrej Kobiety, którą nazywał La Reina. Jednakże o tym może innym razem.

Opowiadanie historii o początkach jednostki, rodziny, plemienia, narodu jest jednym z najbardziej powszechnych elementów każdej kultury. Wszyscy chcemy wiedzieć, skąd się wzieliśmy, co nas stworzyło, co ukształtowało. I odpowiadamy sobie na te pytania w różny sposób. W przeszłości źródłem tych informacji bywali właśnie tacy plemienni mędrcy, którzy stanowili skarbnice wiedzy na temat tak pochodzenia, jak i tradycji. Tworzyły się mity, potem religie, a my nie przestaliśmy dociekać, skąd i dlaczego. Dziś może nie każdy lubi lekcje historii, ale tak rodzinne, jak i narodowe opowieści są dla nas ciągle punktem odniesienia, przedmiotem osobistej dumy, powodem dociekań…

Pytać o początek, cóż bardziej uniwersalnego?

(Visited 59 times, 1 visits today)